Tegoroczny długi weekend majowy pozwolił nam na 8 dniowy wyjazd, który spędziliśmy na wyprawie w nasze piękne polskie góry. Wyprawie, która była dla nas dosyć niezwykła, ponieważ rozpoczynała nasz plan przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Dla tych, którzy niewiedzą, to jest to najdłuższy górski szlak w Polsce i liczy 520 km. Na całej długości jest oznaczony kolorem czerwonym, zaś w skrócie jest nazywany GSB.

Ze względu na kondycję i trudność uzyskania urlopu na okres 3-4 tygodni, który jest potrzebny na przejście szlaku podczas jednej wyprawy, zdecydowaliśmy się podzielić szlak na kilka części i przejść go podczas kilku wyjazdów.

Podczas tego wyjazdu postanowiliśmy przejść szlak o długości około 150 km, zaczynając drogę w Rabce Zdroju i kierując się do Ustronia. Poniżej umieszczam mapę z odcinkiem, który przeszliśmy:

Przygotowania do wyjazdu

Planowanie wyjazdu rozpoczęliśmy kilka tygodni wcześniej. Staraliśmy się podzielić szlak na odcinki po 6-7 godzin marszu na dzień, jednak nie zawsze można było wyznaczyć takie miejsce na nocleg, by to się zgadzało. Noclegi rezerwowaliśmy przed wyjazdem, aby mieć spokojną głową o to czy będziemy mieli gdzie spać danego dnia. Przed wyjazdem sprawdziliśmy także w jakich miejscowościach możemy spodziewać się sklepów, abyśmy mogli zaplanować ile wody i jedzenia musimy mieć przy sobie każdego dnia. Na koniec, około dwa tygodnie przed wyjazdem, kupiliśmy bilety autobusowe do Rabki Zdrój, co okazało się bardzo dobrym pomysłem, bo wiele osób, które nie miały kupionych biletów wcześniej, nie wsiadło do autobusu.

Dzień 1 – 27 kwietnia 2019

Dojazd do Rabki Zdrój

W sobotę, z samego rana, zabraliśmy spakowane dzień wcześniej plecaki i wyszliśmy na przystanek. Naszą przygodę rozpoczynaliśmy w Rabce Zdrój, do której zamierzaliśmy dojechać autobusem z przesiadką w Krakowie.

W Rabce zameldowaliśmy się około 20 minut po dwunastej i od razu na przystanku musieliśmy zrobić nasz pierwszy postój. A wszystko dlatego, że Rabka przywitała nas deszczową pogodą i musieliśmy dokopać się do peleryn przeciwdeszczowych w plecakach. Nasze polskie góry okazały się kapryśne i podobna pogoda towarzyszyła nam przez większość tego wyjazdu, dlatego kolorowe peleryny były dla nas stałym elementem stroju przez kilka kolejnych dni.

Remont drogi ekspresowej S7

Na pierwszy dzień mieliśmy zaplanowaną łatwą i przyjemną wędrówkę. W końcu wchodziliśmy na szlak dosyć późno. No i jako, że dopiero rozpoczynaliśmy naszą wyprawę nie chcieliśmy się zbytnio forsować.

To jednak nie znaczy, że ten dzień obył się bez żadnych trudności. Ze względu na budowę drogi ekspresowej S7 odcinek szlaku, który przecinał tę drogę był zamknięty. Wiedzieliśmy o tym wcześniej, bo przygotowując się do tej wyprawy znaleźliśmy taką informację na stronie PTTK Rabka Zdrój. Kłopot polegał na tym, że oprócz podania tej informacji, lokalne PTTK nie wyznaczyło żadnej drogi, którą można obejść zamknięty odcinek.

Początkowo rozważaliśmy pójście po prostu szlakiem, a po dojściu do zamkniętego odcinka, wybrać jak go ominąć. Jednak ostatecznie wyznaczyliśmy na mapach google drogę, która powinna nam pozwolić obejść zamknięty szlak większym łukiem, ale jednocześnie nie będzie wymuszała na nas dużego nadkładania drogi. Okazało się, że bardzo dobrze wybraliśmy, bo poszliśmy taką drogą, która pozwoliła nam przejść przez już wybudowany odcinek drogi. Zaś jak się później okazało, w miejscu gdzie szlak był zamknięty budowano wiadukt i to był najlepszy sposób by obejść budowę.

Cmentarz powojenny w Wysokiej

Podczas dalszej drogi, w miejscowości Wysoka, obok naszego szlaku znajdował się powojenny cmentarz z pomnikiem upamiętniającym śmierć poległych żołnierzy w czasie drugiej wojny światowej oraz działo z tego samego okresu czasu.

Jordanów i nocleg w… centrum handlowym

Tego dnia nocleg mieliśmy zaplanowany w Jordanowie i na miejscu byliśmy już o 17:00, więc szybko udało się nam przejść ten odcinek. Niemałym zaskoczeniem dla nas było, że nasz nocleg znajduje się w centrum handlowym. Oczywiście były tam zwykłe pokoje hotelowe, ale i tak mam uśmiech na twarzy, za każdym razem gdy opowiadam, że dla oszczędności spaliśmy w centrum handlowym.

Zaletą noclegu w centrum handlowym było to, że nie musimy wychodzić z budynku aby zrobić zakupy i pójść coś zjeść, a co za tym idzie niepotrzebnie moknąć.

Dzień 2 – 28 kwietnia 2019

Pogoda nas nie rozpieszcza

Kolejny poranek wyglądał podobnie jak wcześniejszy dzień i także przywitał nas deszczem. Tego dnia zmierzaliśmy do schroniska PTTK na Hali Krupowej. I choć pogoda nie była zachęcająca, to raźnie ruszyliśmy naprzód.

Z Jordanowa szlak prowadził nas w kierunku Bystrej Podhalańskiej. Wieś ta miała być ostatnią miejscowością, którą zobaczymy przez następne trzy dni, ponieważ dalej szlak biegł górami nie schodząc do żadnej miejscowości.

Plusy i minusy deszczowej pogody

Na szlaku nie mijaliśmy żadnych zadaszonych wiat, gdzie moglibyśmy się zatrzymać i na chwilę schronić przed deszczem, przez co maszerowaliśmy nie robiąc dłuższych przerw. Okazało się to o tyle korzystne, że szybko przemierzaliśmy kolejne kilometry.

Inną konsekwencją deszczowej pogody było kompletne wyludnienie na szlaku. Po wyjściu z Bystrej Podhalańskiej nie spotkaliśmy ani jednego człowieka.

Mało ludzi, ale za to dużo zwierząt

Brak ludzi cieszył chyba nie tylko nas, ale także zwierzęta, które przemykały między drzewami w lesie. Widzieliśmy sarny, wiewiórki, żaby, salamandry, ale także jakieś duże zwierzę podobne do kota. Już po powrocie, przeglądając w domu zdjęcia kotowatych, które żyją w polskich górach, doszedłem do wniosku, że był to albo żbik albo ryś. Niestety widziałem go tylko przez kilka sekund, gdy kilkadziesiąt metrów przed nami przeciął nam szlak i nie miałem szansy zrobić mu zdjęcia.

Mgła oraz wiatrołomy

Widoczność mieliśmy na kilkadziesiąt metrów, co na szlaku w niczym nam nie przeszkadzało, jednak na szczytach pozbawiało nas pięknych widoków. Tak na przykład stojąc na szczycie Naroża, powinniśmy mieć ładny widok na Tatry, a widzieliśmy tylko mgłę.

Dalsza część drogi do schroniska była torem z przeszkodami. Prawdopodobnie krótki czas przed naszą wyprawą, przez góry musiała przejść potężna wichura, która powywracała wiele drzew. Oczywiście przewracając je także na szlak.

Na koniec dnia, przemoknięci i zmarznięci dotarliśmy do schroniska PTTK na Hali Krupowej.

Dzień 3 – 29 kwietnia 2019

Poranek w schronisku

Po wczorajszym męczącym dniu dobrze się wyspaliśmy, a rano zjedliśmy w schronisku pyszną jajecznicę. Spakowaliśmy nasze rzeczy do plecaków i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Tego dnia pogoda nam sprzyjała. Przez prawie cały dzień nie było deszczu, a w momentach, których zaczynał padać, była to jedynie mżawka.

Plan na dzisiaj

W planie na ten dzień mieliśmy wejście na najwyższy szczyt tego wyjazdu, czyli na Babią Górę. Jednak, żeby tam dotrzeć musieliśmy najpierw przejść drogę od schroniska do przełęczy Krowiarki (1012 m. n. p. m.), a później dopiero rozpocząć podejście na najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego (1725 m. n. p. m.).

Poprzewracane drzewa i zgubienie szlaku

Wbrew temu co może się wydawać i co sami przewidywaliśmy, trudniejsze podczas tego dnia, niż wejście na Babią Górę, okazało się dojście do przełęczy. Szlak był zagrodzony setkami przewróconych drzew, momentami tak gęsto, ze nie można było rozpoznać, gdzie jest szlak, a gdzie po prostu las. To sprawiło, że przez przypadek zeszliśmy ze szlaku i po raz pierwszy w życiu poważnie zgubiliśmy się w górach. Na szczęście korzystając z GPSa, po pewnym czasie udało nam się odnaleźć właściwą drogę. Jednak zdążyliśmy się już trochę wystraszyć.

Pomnik upamiętniający ofiary katastrofy lotniczej

Kierując się dalej w kierunku przełęczy Krowiarki mijaliśmy pomnik upamiętniający ofiary katastrofy lotniczej, a na Cylu Hali Śmietanowej krzyż, który wyglądał jakby wyrastał z pnia drzewa.

Wejście do Babiogórskiego Parku Narodowego

Na przełęczy Krowiarki zakupiliśmy bilety do Babiogórskiego Parku Narodowego i chwilę odpoczęliśmy na ławce. W końcu przed nami najwyższy szczyt tego wyjazdu – Babia Góra. Gdy już zjedliśmy i wypoczęliśmy, ruszyliśmy dalej.

Wydaje mi się, że najbardziej stromy fragment podejścia na szczyt jest zaraz za przełęczą. Najbardziej stromy i oczywiście najbardziej męczący. Dalej, od Sokolicy (1367 m. n. p. m.), jest już łatwiej. Za Sokolicą jest też mniej drzew i można podziwiać widoki. Nam niestety nie było to dane, bo mgła ograniczała nam widoczność do kilkudziesięciu metrów.

Dużooo śniegu

O tym, że wchodząc na Babią Górę trafimy na śnieg – wiedziałem. Jednak zaskoczyło mnie jak wiele tego śniegu tam jeszcze było. W niektórych miejscach było tyle śniegu, że w połączeniu z ograniczoną widocznością, chwilami widzieliśmy tylko śnieg i nic więcej. To było naprawdę bardzo dziwne uczucie, z wiosny przeszliśmy w całkowitą zimę.

Jeszcze dziwniejszym doświadczeniem, w tych zimowych warunkach, było mijanie biegaczy, którzy w krótkich spodenkach i z krótkim rękawem, wbiegają na szczyt lub zbiegają z niego. Nic tylko pozazdrościć formy i zdrowia.

Babia Góra i zejście do schroniska

Gdy już dotarliśmy na szczyt, to nie spędziliśmy na nim zbyt wiele czasu. Wiał bardzo chłodny wiatr, a widoków też żadnych nie doświadczyliśmy. Dlatego po zrobieniu kilku zdjęć, zaczęliśmy schodzić i kierować się do schroniska PTTK Markowe Szczawiny.

Szczyt Babiej Góry

Zejście ze szczytu do Przełęczy Brona było proste i obyło się bez większych niespodzianek. Trudniej zaczęło się za przełęczą. Zejście było bardzo strome, i zasypane śliskim śniegiem, który znacznie utrudniał zejście. Ślady wskazywały, że niektórzy wybierali zjazd na tyłku, zamiast schodzenia. Co być może dla nich było łatwiejsze i przyjemniejsze, ale jednocześnie ubiło i wygładziło śnieg utrudniając nam schodzenie.

Ostatecznie udało się nam szczęśliwie dotrzeć do schroniska, gdzie spotkaliśmy dużą grupę dzieci, prawdopodobnie wycieczkę szkolną, co wyjaśniło nam dlaczego śnieg na ostatnim fragmencie szlaku była tak bardzo wyjeżdżony.

Dzień 4 – 30 kwietnia 2019

Dzień zapowiada się bardzo dobrze

Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną długą wędrówkę, bo trwającą ponad 8 godzin, dlatego postanowiliśmy wyjść jeszcze przed ósmą rano. Zjedliśmy samodzielnie przygotowane śniadanie i wyruszyliśmy w drogę.

W nocy była ulewa i rano, gdy zaczynaliśmy przygotowanie śniadania, to jeszcze padało, ale w momencie gdy wychodziliśmy na szlak, to akurat przestawało padać.

Droga do Przełęczy Jałowieckiej

Skierowaliśmy się w kierunku Przełęczy Jałowieckiej. Od tej strony Babiej Góry śniegu było już mniej, za to topniejący śnieg w wyższych partiach gór sprawiał, że przez nasz szlak od czasu do czasu przepływały strumienie. Niektóre można było przekroczyć, zaś przy innych trzeba było skakać od kamienia do kamienia, żeby nie zmoczyć butów.

Park Narodowy żegna nas deszczem

Dobra pogoda nie trwała zbyt długo. Jakieś półtory godziny po wyjściu ze schroniska znowu zaczął padać deszcz. Początkowo opad deszczu był słaby, jednak stopniowo wzrastał i utrzymywał się przez cały dzień. To sprawiło, że dzień był trudny i skupialiśmy się głównie na marszu. Przez to z tego dnia zapamiętałem najlepiej miejsca gdzie robiliśmy przerwy na odpoczynek i aby coś zjeść. Z tego samego powodu nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć, a przynajmniej nie takich, które nadają się do publikacji.

Szałas na Mędralowej

Za przełęczą Jałowiecką skierowaliśmy się na Mędralową, gdzie udało nam się na chwilę ukryć przed deszczem w opuszczonym szałasie pasterskim, przekształconym obecnie w proste miejsce noclegowe dla turystów. I choć nie było tam żadnych luksusów, to miejsce była bardzo klimatyczne. Ciekawostką dla mnie było, że gdy szałas został opuszczony, to zaopiekowało się nim Studenckie Koło Przewodników Górskich „Harnasie” z Gliwic, czyli z uczelni na której sam studiowałem.

Baza Namiotowa „Głuchaczki”

Kolejny postój, tym razem trochę dłuższy zrobiliśmy w chatce przy bazie namiotowej „Głuchaczki”. Sama baza o tej porze roku jest co prawda zamknięta i żadnych namiotów tam nie zastaliśmy, ale przynajmniej drewniana chata dała nam schronienie przed deszczem i wiatrem.

Przejście graniczne na Przełęczy Glinne

Dalej zatrzymaliśmy się dopiero na Przełęczy Glinne. Przełęcz znajduje się na granicy Polsko – Słowackiej i jako, że prowadzi przez nią droga asfaltowa, to znajduje się na niej także przejście graniczne. Mieliśmy nadzieję, że na przełęczy znajdziemy sklep, restaurację lub coś podobnego, gdzie będziemy mogli się na chwilę ogrzać i wysuszyć. Jednak mimo, że parę budynków tam się znajduje, to wyglądało na to, że o tej porze roku (a może przez pogodę?) są one zamknięte. W takiej sytuacji znaleźliśmy zadaszone miejsce w okolicy budynku dawnego przejścia granicznego, zrobiliśmy przerwę, zjedliśmy i chwilę odpoczęliśmy.

Podejście z Przełęczy Glinne do Schroniska PTTK na Hali Miziowej

Za przełęczą czekało nas dwugodzinne podejście do Schronisko PTTK Na Hali Miziowej. Mocno już zmęczeni i wyczerpani przez niesprzyjającą pogodę ruszyliśmy dalej. Pierwszy odcinek drogi okazał się dosyć stromy, ale to nie on nam sprawił największy kłopot. Gdy już byliśmy około pół godziny od schroniska, a szlak wznosił się łagodnie, byliśmy wyluzowani i przekonani, że niedługo już wypoczniemy. Niestety przestaliśmy zwracać uwagę na oznaczenia szlaku i na tym krótkim odcinku, zdołaliśmy zgubić szlak aż dwa razy.

Inną niespodzianką jaka nas spotkała na szlaku był strumień szeroki na 3 metry i spiętrzony przez topniejące śniegi i padający deszcz. Początkowo wyglądał trochę groźnie, ale ostatecznie przeszliśmy przez niego bez większych problemów. Niestety zamoczyliśmy przy tym buty, ale tak naprawdę niewiele to zmieniło po całodniowej wędrówce w deszczu.

Hala Miziowa we mgle

Ostatni fragment, który został nam do przejścia to sama Hala Miziowa. Gdy na hali nie ma mgły to schronisko jest widoczne z daleka i od razu wiadomo w którą stronę się kierować. My jednak szliśmy we mgle i mieliśmy widoczność na 30-40 metrów. To było bardzo dziwne uczucie iść przez pustą polanę we mgle, wiedzieć, że gdzieś tam jest schronisko, ale nie wiedzieć w którym dokładnie kierunku się znajduje.

Najtrudniejszy dzień naszej wyprawy

Później, gdy już byliśmy w schronisku, doszliśmy do wniosku, że wszystkie okoliczności tego dnia sprawiają, że jest on najtrudniejszym z całej naszej wyprawy, ale także jednym z najtrudniejszych ze wszystkich wyjazdów na jakich byliśmy.

Dzień 5 – 1 maja 2019

Poprawa pogody

Kolejny dzień przyniósł nam zmiany w pogodzie. Deszcz przestał padać, chmury się rozeszły i wyszło długo oczekiwane słońce. Dzięki zmianie pogody wreszcie mieliśmy widoczność po horyzont i mogliśmy nacieszyć się widokami gór.

Nadzieja na lżejszy dzień

W planie na ten dzień mieliśmy dojście do Węgierskiej Górki. A ciągle jeszcze będąc zmęczeni po wczorajszym dniu pocieszaliśmy się, że mamy mało podejść (bo tylko 550 m) i głównie będziemy schodzić w dół. Dodatkowo mieliśmy na szlaku mijać schronisko oraz stację turystyczną, dzięki czemu nie musieliśmy mieć wody na cały dzień, bo spokojnie mogliśmy kupić ją po drodze.

Droga do Schroniska PTTK na Rysiance

Pierwszy odcinek szlaku prowadził nas przez szczyty Palenica i Trzy Kopce. I choć to na tym odcinku znajdowała się większość przewyższeń tego dnia, to droga nie była specjalnie wymagająca. Dzięki czemu mogliśmy spokojnie cieszyć się widokami otaczającej nas wiosennej przyrody.

Kierunek Węgierska Górka

Jako, że był 1 maja i pogoda była ładna to na szlaku zaczęliśmy spotykać ludzi. Co było miłą odmianą po kilku poprzednich dniach. Chociaż miało też minusy w postaci przepełnionego schroniska na Hali Rysiance.

Po przerwie w schronisku ruszyliśmy dalej w kierunku Węgierskiej Górki. Pierwszy fragment tego odcinka, od schroniska aż do Przełęczy Pawlusia, raczył nas ładnymi widokami. Później szlak skręcił w las i schodził w dół bardziej stanowczo, jednak nadal w wielu miejscach można było cieszyć oczy widokami.

Dalsza część szlaku oprócz ładnych widoków na góry oraz pobliskie miejscowości była uatrakcyjniona dodatkowo w skalne zbocza, strumień płynący bezpośrednio obok szlaku (a miejscami także po szlaku) oraz jeden ciekawy fragment szlaku zabezpieczony łańcuchami, w którym przechodziło się po skałach.

Niestety na szlaku nie obyło się także bez wiatrołomów. Było ich naprawdę sporo i znacznie utrudniały maszerowanie tą drogą.

Stacja turystyczna Słowianka

Mniej więcej w połowie drogi z Hali Rysianki do Węgierskiej Górki, znajdowała się stacja turystyczna Słowianka. Znajduje się ona już za najbardziej stromymi fragmentami szlaku, więc była dobrym miejscem na zrobienie sobie przerwy. Co prawda jest tam tylko sklepik i nie podają niczego do jedzenia na gorąco, jednak można zakupić napoje i batony.

Od Słowianki szlak jest już o wiele łagodniejszy i choć do przejścia zostało 10 km, to nie śpieszyliśmy się i podziwialiśmy widoki.

Schrony bojowe w Żabnicy i Węgierskiej Górce

Ostatnie kilometry szlaku prowadziły przez wieś Żabnicę, a następnie przez samą Węgierską Górkę. W tych dwóch wsiach znajdują się schrony bojowe z drugiej wojny światowej. Są to między innymi: „Wąwóz”, „Wyrwidąb” oraz „Wędrowiec”. Ten ostatni został przekształcony w Izbę Pamięci i jest udostępniany do zwiedzania. Z tego co wiem do pozostałych też można wejść, ale już na własną odpowiedzialność.

Dzień 6 – 2 maja 2019

Kolejny przyjemny dzień

Ten dzień rozpoczął się bardzo miło. Było pogodnie i słoneczko świeciło. Taka aura utrzymywała się do końca dnia. Dodając do tego widoki, które mieliśmy na naszym szlaku, to był to najładniejszy dzień podczas naszego wyjazdu.

Aby jednak zobaczyć widoki wpierw musieliśmy wejść na pierwsze wzniesienie, którym było Glinne o wysokości 1034 m. n.p.m., a zaraz za nim znajdowała się Hala Radziechowska, z której rozpościerają się widoki.

Problemy z bólem kolana

Podejście na Glinne było najbardziej stromym fragmentem szlaku przewidzianym na ten dzień. I niestety dało to o sobie znać w postaci bólu prawego kolana. Pierwsze oznaki, że coś niedobrego dzieje się z moim kolanem miałem już poprzedniego dnia, gdy to od czasu do czasu pojawiał się w nim ból. Niestety tego dnia, ból zaczął być o wiele o bardziej dotkliwy i towarzyszył mi w mniejszym lub większym stopniu przez prawie cały dzień. Opóźniało to trochę nasz marsz, ale wolałem iść wolniej niż dodatkowo nadwyrężać kolano.

Magurka Radziechowska i Magurka Wiślańska

Z Hali Radziechowskiej kierowaliśmy się dalej czerwonym szlakiem w kierunku Magurki Radziechowskiej, a następnie Magurki Wiślańskiej. Szlak biegł granią i w znakomitej większości był odsłonięty, dzięki czemu cały czas mogliśmy podziwiać okoliczne góry.

Barania Góra oraz Schronisko PTTK pod Baranią Górą

Po zostawieniu za plecami obu Magurek, kolejny szczyt na szlaku to Barania Góra. Szczyt ten ma wysokość 1220 m. n. p. m. co daje mu drugie miejsce pod względem wysokości w Beskidzie Śląskim (najwyższa góra to Skrzyczne). Za to jest pewna inna rzecz która czynni tę górę wyjątkową, ponieważ na stokach Baraniej Góry znajdują się źródła naszej najdłuższej rzeki – Wisły.

Na szczycie Baraniej Góry znajduje się wieża widokowa. Weszliśmy na nią, zrobiliśmy kilka zdjęć i chwilę odpoczęliśmy pod wieżą. Nie robiliśmy długiej przerwy, ponieważ postanowiliśmy, że dłuższy odpoczynek zrobimy w Schronisku PTTK pod Baranią Górą, gdzie zjemy i chwilę posiedzimy.

Ból kolana – ciąg dalszy

Od szczytu do schroniska pod Baranią Górą są jeszcze około 3 kilometry, a w mojej pamięci te kilka kilometrów zapisało się bardzo boleśnie. Ból kolana był bardziej odczuwalny podczas schodzenia w dół, niż podczas wchodzenia i w trakcie tego krótkiego odcinka odczułem, że już mocno nadwyrężyłem kolano.

W schronisku spędziliśmy około godziny. Zjedliśmy obiad i odpoczęliśmy. Na szczęście w tym czasie ból kolana odrobinę zmalał. Dalej, ze schroniska skierowaliśmy się w kierunku przełęczy Kubalonki, gdzie tego dnia mieliśmy nocować.

Stecówka oraz Przełęcz Kubalonka

Od schroniska do przełęczy szlak jeszcze przez około półtory kilometra obniżał się, a dalej przez kilka kolejnych kilometrów utrzymywał się na podobnym poziomie, wahając się jedynie o jakieś +/- 50 metrów.

Zaskakujące było to, że po odejściu na niewielką odległość od schroniska zniknęły tłumy ludzi, które wcześniej nam towarzyszyły w drodze na szczyt oraz przy samym schronisku. Szlak znowu był pusty i na tym odcinku spotykaliśmy tylko pojedynczych turystów. Wyjątkiem była Stecówka, na której było trochę więcej osób. Jednak nie ma w tym nic dziwnego, bo to bardzo ładne miejsce, a do tego można tutaj dojechać samochodem i znajduje się tutaj schronisko, przy którym można usiąść i zjeść.

Dalej, ze Stecówki do przełęczy Kubalonka szlak biegł głównie lasem. Przejście tego odcinka zajęło nam około 1,5 godziny. Trochę dłużej niż wynika to z oznaczeń szlaku, jednak to ze względu na mój problem z kolanem. Do naszego miejsca noclegowego dotarliśmy bez żadnych niespodzianek i z radością oddaliśmy się wypoczynkowi.

Dzień 7 – 3 maja 2019

Dzień na odpoczynek

Podczas planowania tego wyjazdu założyłem sobie, że ostatnie dni wyprawy będą mniej wyczerpujące i nie będą wymagały od nas przejścia dużej liczby kilometrów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nadwyrężę sobie kolano i że taki spokojniejszy dzień będzie mi bardzo potrzebny.

Na ten dzień mieliśmy zaplanowany nocleg w Schronisku na Soszowie od którego dzieliło nas około 4 godziny marszu czerwonym szlakiem. Do tego po drodze mieliśmy jeszcze Schronisko PTTK na Stożku, więc mieliśmy także miejsce gdzie możemy się zatrzymać na przerwę/obiad.

Deszczowa pogoda wraca

Poprzednie dwa dni były słoneczne i najwidoczniej limit na dobrą pogodę został już wyczerpany. Tego dnia od rana niebo było zachmurzone, a prognozy zapowiadały opady deszczu.

Kiczory i Kyrkawica

Z przełęczy Kubalonka skierowaliśmy się w kierunku przełęczy Mraźnica, a później na szczyt Kiczory.

Droga do Mraźnicy nie była męcząca, ale za to podejście na Kiczory wymagało od nas odrobinę więcej wysiłku i pomogło wybudzić się ze snu, podczas tej deszczowo-sennej aury.

Około kilometr za Kiczorami znajduje się kolejny szczyt – Kyrkawica. Zarówno Kiczory, jak i Kyrkawica to odsłonięte szczyty, jednak ten drugi przypadł nam bardziej do gustu. Znajduje się na nim kilka ciekawych formacji skalnych i jedna z nich posłużyła nam jako miejsce na odpoczynek i krótką przerwę.

Ucieczka przed deszczem do Schroniska PTTK na Stożku

Naszą przerwę na Kyrkawicy przerwał deszcz, który zaczął się od drobnej mżawki, szybko przechodząc w ulewę.

Od szczytu do schroniska dzieliło nas nie więcej niż jeden kilometr, jednak i taka odległość wystarczyła abyśmy zmokli. Po dotarciu do schroniska okazało się, że nie tylko my postanowiliśmy się w nim zatrzymać. Było w nim naprawdę dużo osób i cały czas dochodzili kolejni. Jednak co tu się dziwić, przecież o wiele przyjemniej ogląda się deszcz przez okno.

Droga we mgle

W schronisku, zanim przestał padać deszcz, spędziliśmy około godziny. To nam całkowicie wystarczyło aby zjeść obiad i odpocząć. Po godzinie ulewa minęła, ale pozostawiła po sobie mgłę ograniczającą widoczność do około 100 metrów.

Gdy deszcz się skończył postanowiliśmy jeszcze wejść na szczyt Stożka Wielkiego. Czerwony szlak omija Stożek, ale można wejść na szczyt nieoznakowanym szlakiem. Co prawda widoków żadnych nie zobaczyliśmy, ale wstyd było przejść obok.

Po zejściu ze szczytu i odnalezieniu naszego szlaku, skierowaliśmy się dalej w kierunku schroniska na Soszowie. Po drodze przechodziliśmy jeszcze przez Mały Stożek oraz Cieślar, jednak są to szczyty niewiele wybijające się ponad otoczenie i nie wymagały od nas specjalnego wysiłku. W zasadzie całą pozostałą drogę do naszego miejsca noclegu przebyliśmy spacerem.

Dzień 8 – 4 maja 2019

Ostatni dzień na szlaku

Na ostatni dzień naszej wyprawy przewidzieliśmy 5-godziny marsz do Ustronia. Pogoda tego dnia ponownie nam dopisywała, dlatego zaraz po pysznym śniadaniu w schronisku, chętnie wyszliśmy ponownie na szlak.

Szlak na Czantorię

Jako, że był to nasz ostatni dzień wyprawy w góry rozpoczęliśmy go bardzo rozluźnieni i nie byliśmy nastawieni na wysiłek fizyczny. A jednak trochę będzie go nas czekało tego dnia. Pierwsze 3 kilometry szlaku były mało wymagające i prowadziły nas głównie lasem, czasem wychodząc na jakąś polanę.

Szczyt Czantorii ma to do siebie, że wybija się mocno ponad otaczający teren, przez co szlaki na niego prowadzące są raczej strome. Dlatego podejście na Czantorię, wyrwało nas z rozluźnienia związanego z powrotem do domu i zmusiło do wysiłku.

Wejście na Czantorię w towarzystwie sarny

Podczas wchodzenia na Czantorię, spotkała nas bardzo miła niespodzianka. Spostrzegliśmy, że blisko szlaku, jakieś 30-40 metrów po naszej prawej stronie, razem z nami szła sarna. Wydawała się na tyle oswojona, że nasze towarzystwo w ogóle jej nie przeszkadzało i szła razem z nami, jakby pozując nam do zdjęć. Było to bardzo ciekawe i zaskakujące doświadczenie. Niestety po pewnym czasie zawróciła i spokojnie poszła w przeciwnym kierunku.

Szczyt Czantorii

Po przerwie na sesję fotograficzną dla sarny, ruszyliśmy dalej. Do szczytu zostało nam już niewiele drogi i po chwili siedzieliśmy na ławkach pod wieżą widokową. Na szczycie byliśmy około dziesiątej rano przez co było tam niewielu ludzi. Było to dla mnie nowością, bo ten szczyt jest popularny i zazwyczaj jest na nim wiele osób.

Na szczycie znajduje się wieża widokowa. Niestety jest płatna i nie zdecydowaliśmy się na wejście na górę.

Zejście do Ustronia

Czantoria to nie jedyny szczyt, który znajdował się na naszym szlaku tego dnia. Po zejściu do Ustronia, Główny Szlak Beskidzki, którym szliśmy, jeszcze się nie kończy i prowadzi na Równicę, a dopiero potem schodzi ponownie do Ustronia i kończy się przy dworcu PKP.

Zejście z Czantorii w kierunku Ustronia również jest strome, ale za to bardzo szybko się nim schodzi i trwa to mniej niż godzinę. Będąc przy dolnej stacji kolejki linowej, zatrzymaliśmy się na kawę i ciastko, uzupełniliśmy zapasy wody i po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej na Równicę.

Ostatni szczyt wyprawy – Równica

Szlak na Równicę w dużej części prowadzi drogą asfaltową, miejscami tylko skracając drogę biegnąc wprost na szczyt. Będąc już na górze doszedłem do wniosku, że większą zaletą Równicy jest jej zagospodarowanie turystyczne niż walory przyrodnicze. Ale to dobrze, bo i takie miejsca są potrzebne. Na Równicy znajduje się kilka restauracji, tor saneczkowy, tor dla quadów i nawet kino. Do wyboru i koloru.

My z tych atrakcji nie skorzystaliśmy, pobraliśmy tylko pieczątki ze schroniska na Równicy i skierowaliśmy się czerwonym szlakiem w dół do Ustronia.

Miejsce dawnych spotkań ewangelickich

Schodząc do Ustronia, myśleliśmy już głównie o powrocie do domu i nie spodziewaliśmy się niczego ciekawego na szlaku. Ale myliliśmy się, bo po drodze mijaliśmy ołtarz będący pozostałością po dawnych spotkaniach ewangelickich odbywających się w tym miejscu.

Ustroń i koniec naszego szlaku

No i wreszcie dotarliśmy do Ustronia. Na miejscu przywitała nas Wisła, a niedaleko za nią, na dworcu PKP, kończył się nasz szlak, a razem z nim kończyła się nasza wyprawa. Do domu wracaliśmy pociągiem, ale jeszcze przed jego odjazdem zdążyliśmy pójść do pobliskiej lodziarni i zjeść lody na osłodzenie sobie zakończenia tego wyjazdu.

Posumowanie wyjazdu

Osiem dni spędzonych na wędrówce górami już za nami. Był to bardzo fajny czas i mimo, że przez większość wyjazdu pogoda nam nie dopisywała, to i tak mile go wspominamy.

Kończąc tą wyprawę nie martwimy się też, że opuszczamy góry. Wiemy, że już niedługo czeka nas kolejny wyjazd, tym razem trochę dłuższy. Podczas którego będziemy kontynuować nasz plan zdobycia Głównego Szlaku Beskidzkiego i zamierzamy przejść od Wołosatego do Krościenka nad Dunajcem.

Na ten temat posty również pojawia się na tym blogu, dlatego zachęcam do polubienia wpisu i zapisania się do newslettera, dzięki czemu na bieżąco będziesz informowany o wszystkich nowych artykułach.

Możesz mi także zostawić komentarz z informacją co uważasz o tym tekście. Ja na przykład zastanawiam się, czy nie powinienem podzielić go na kilka mniejszych wpisów. Napisz co o tym myśli.

Zachęcam także do przeczytania relacji z innych wyjazdów:


Łukasz Mańka

Mąż, programista, nauczyciel programowania, marzyciel. Mam 31 lat i nadal zero siwych włosów na głowie. Na blogu dzielę się tym co lubię oraz tym co mnie inspiruje. Po więcej informacji zapraszam na stronę "O mnie"

0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *